Zamknięcie getta we wspomnieniach Stefana Ernesta

Andrzej Żbikowski

Urzędowa data powstania getta warszawskiego i zamknięcie jego granic w nocy z 15 na 16 listopada 1940 r. jest z pewnością jednym z najważniejszych momentów w życiu Żydów warszawskich. Moment ten jest wspominany właściwie w każdym dokumencie osobistym, relacji i wspomnieniach więźniów getta jako punkt zwrotny w ich życiu. Spośród tych wielu tekstów chciałbym przywołać jeden, dla mnie zaskakująco rzeczowy i kompetentny, odnaleziony dosyć późno w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego i wydany drukiem przez Spółdzielnię Wydawniczą „Czytelnik” w 2003 roku w opracowaniu Marty Janczewskiej (wówczas Młodkowskiej). Chodzi o wspomnienia urzędnika warszawskiego Judenratu, ukrywającego się pod pseudonimem Stefan Ernest, zatytułowane wówczas O wojnie wielkich Niemiec z Żydami Warszawy 1939–1943.

Janczewska nie wiedziała wówczas, kim naprawdę był ów Stefan Ernest i poszukiwanie prawdy o nim zajęło jej kilkanaście lat. W ciągu najbliższych kilku miesięcy w wydawnictwie Żydowskiego Instytutu Historycznego ukaże się w jej nowym, znacznie poszerzonym opracowaniu drugie wydanie wspomnień Stefana Szpigielmana pt. Trzeci front. O wojnie wielkich Niemiec z Żydami Warszawy.

To przywrócenie własnej tożsamości autorowi niezmiernie cennych, pisanych w ukryciu w piwnicy wiosną 1943 r. wspomnień jest wielkim, dziś już bardzo rzadkim wydarzeniem. Co jeszcze ciekawsze, Szpigielman był pierwszym mężem wybitnej lekarki, opiekunki gettowych dzieci w szpitalu im. Bergsonów i Baumanów – Adiny Blady–Szwajger. Szwajger w swoich bardzo późno napisanych wspomnieniach („Świat Książki” 2010) nazwiska męża nie wymienia, podobnie jak nie pisze o jego pracy w Judenracie, w Wydziale Pracy. Ta znakomita lekarka i oddana łączniczka Żydowskiej Organizacji Bojowej, przyjaciółka Marka Edelmana, zapewne celowo te szczegóły z biografii męża ukryła. Pisze ze smutkiem, że sama odprowadziła załamanego ukrywaniem się w ciemnej piwnicy męża do Hotelu Polskiego, dając mu przeznaczony dla niej certyfikat palestyński, który miał dawać pewne szanse na przeżycie. Szpigielmana po kilku dniach wywieziono do Bergen-Belsen, gdzie zapewne zmarł. O szczegółach tej bardzo złożonej historii czytelnik dowie się więcej z obszernego i niezmiernie kompetentnego opracowania wspomnień przez Martę Janczewską.

W tym krótkim tekście chciałbym się jedynie odnieść do faktu zamknięcia getta warszawskiego w ujęciu Stefana Szpigielmana (Ernesta). Muszę też jego opinie w miarę szeroko zacytować, gdyż stara edycja wspomnień jest raczej niedostępna, a na nową przyjdzie jeszcze jakiś czas poczekać. Cytuję z pierwszej edycji (s. 50–57):

„Utworzenie dzielnicy żydowskiej nie było właściwie niespodzianką. Groźba ta, jak miecz Damoklesowy, wisiała nad głową żydostwa warszawskiego jeszcze od listopada 1939 r., kiedy gotowy już projekt utworzenia getta został odroczony ze względów sanitarnych, ogólnej epidemii tyfusu brzusznego, jako też [z powodów] technicznych. Ale odkąd pojawia się ta groźba stale, czy w formie pogłosek szerzonych przez lękliwych pesymistów, czy, co najważniejsze, w formie aluzji i półsłówek oraz perfidnych, solennych zaprzeczeń władz interpretowanych przez członków Rady”. Grożono zarazą, koniecznością wojskową, przykładem Łodzi – niewielu Żydów w realność tych działań wierzyło.

Niemniej jednak „zanim więc usankcjonowano getto, miesiąc poprzedzający zaznaczył się faktycznym, masowym wyrzucaniem żydowskich mieszkańców z całych domów, bloków, ulic”. Żydzi musieli całkowicie zniknąć z tzw. dzielnicy niemieckiej. „Kto nie umiał się przezornie zabezpieczyć przez usunięcie swych ruchomości wcześniej, wychodził jak stał, bo proceder trwał najwyżej ½ godziny”.
„Od połowy października miasto zmienia swe oblicze. Oto rozpoczyna się ruch meblowy po wszystkich ulicach Warszawy, jakieś misterium wszelkiego rodzaju pojazdów, od wielkich ciężarowych wozów samochodowych i «Węgiełków» transportowych począwszy, poprzez furmanki, bryki, dorożki, ręczne wózki aż na taczkach i dziecinnych wózkach skończywszy, jakiś obłędny ruch kołowy i pieszy tych wreszcie, co całe swoje mienie zawarli w ręcznym tobołku i poduszce na plecach”.

„[…] Ale to wszystko było niczym w porównaniu z obłędnym błądzeniem dziesięciotysięcznych rzesz po ulicach getta w końcu lipca 1942 r., w czasie rozpoczynającej się «akcji przesiedleńczej», kiedy w miarę postępującej akcji coraz to nowe ulice, nowe bloki ulic wypadały spod prawa zamieszkania. […] Ale wtedy [w listopadzie 1940 r.] i to wydawało się straszliwą udręką jeszcze nie dość gruntownie doświadczonej ludności. Wtedy istniał problem uzyskania pomieszczenia i ratunku ruchomości – mebli, garderoby, bielizny – życiu jeszcze nic nie groziło. Kto jako tako ten problem rozwiązał, czuł się zadowolony, jakby po odniesionym nad wrogiem zwycięstwie. Dla rozwiązania tego problemu służyło powołane przez Radę Biuro Kwaterunkowe (przeniesione z Gminy na Tłomackie do dawnej lecznicy dr. Frydmana), zresztą wcześniej jeszcze ukonstytuowane dla mieszkaniowych spraw uchodźców i pogorzelców […]”.

Na kolejnych stronach autor kreśli granice getta, pisze o bramach, ulicach, strażach, zaopatrzeniu i straszliwej ciasnocie żydowskiej Warszawy. W jego opinii Niemcom mimo bezwzględności nie udało się całkowicie odizolować Żydów od strony „aryjskiej”. „Warszawskie getto dzięki swym topograficznym właściwościom i niemożliwości całkowitej izolacji od reszty miasta niezliczonymi kanałami łączyło się z Warszawą. Różnymi drogami płynęła żywność i surowce do getta, a odpływały zeń fabrykaty i przedmioty codziennego użytku. Nie udało się stworzyć surowej, obozowej izolacji getta łódzkiego, a powodując jedynie wielką drożyznę środków żywnościowych wskutek «ryzyka i kosztów obrotu», w istocie zaopatrywano getto we wszystkie środki żywnościowe aż do najbardziej wyszukanych i rzadkich. Przecież myliłby się ten, kto by przypuszczał, że w tym getcie wszystko i wszyscy opływali w dostatki. Konsumpcja tego importu była dostępna tylko dla nielicznych, którzy mogli płacić owe wysokie ceny. To było dla tych «górnych dziesięciu tysięcy», jak mawiał przeciętny człowiek społeczności gettowej, rad, że ma na dziś czarny chleb i brukiew. I, dodajmy, z miesiąca na miesiąc było tylko gorzej. O zarobek walczyli ze sobą „wartowi policjanci, i szmuglerzy, działający na własną rękę «dzicy», niezorganizowani, i placówkarze na własną przemyślność ukrywania drobnego szmuglu lub na łaskę wachy liczący, i wreszcie dziesiątki, setki dzieci, wprost między nogami wachmeistrów przemykający po wór lub z worem kartofli, z wiązką marchwi, buraków nabytych na swój mizerny kapitalik tam po aryjskiej stronie”. Głód był najbardziej widoczną konsekwencją zamknięcia warszawskich Żydów wysokim na trzy metry murem.

Szmuglerzy, którym znany prawnik Leon Berenson chciał po wojnie postawić pomnik, byli prawdziwymi bohaterami getta, „byli to jedynie żołnierze, którzy naprawdę ginęli na posterunku walki o żywność dla dzielnicy od kul patroli nocnych lub wach dziennych – walczyli o tę nieszczęsną zasadę status quo dzielnicy. Abstrahując od tych konwektyklów gestapo i «wielkich przedsiębiorców» zerowego poziomu moralnego oraz rozhukanych wykonawców tych transakcji, ci zwyczajni «dzicy» szmuglerzy otoczeni byli sympatią ogółu. Bo to dawało podstawę do przeżycia, dawało złudzenie, że ogół w swej masie jakoś w takich warunkach przewegetuje do lepszych czasów”.

Wspominana żona Szpigielmana, Adina Blady-Szwajger z perspektywy minionych 50 lat zanotowała na temat zamknięcia getta jedynie: „Zamknięcie getta zbliżało się wielkimi krokami. Zmieniał się obraz ulicy i obraz szpitala. Do Warszawy zwożono Żydów z miast i miasteczek. Na ulicy coraz więcej wynędzniałych, obdartych, błagających o kawałek chleba. W szpitalu coraz więcej dzieci zaświerzbionych, zawszonych, zagrzybionych. Coraz częściej dzieci wycieńczone głodem, o dorosłych oczkach i coraz więcej gruźlicy”. Cóż, z miesiąca na miesiąc było już tylko coraz gorzej.

Andrzej Żbikowski – profesor w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, od 1985 roku pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego, gdzie w latach 2007–2008 pełnił funkcję wicedyrektora ds. nauki, edukacji i publikacji, a obecnie kieruje badaniami nad najnowszymi dziejami polskich Żydów, współpracownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów, autor i współautor licznych publikacji, w tym książek: U genezy Jedwabnego. Żydzi na Kresach Północno-Wschodnich II Rzeczypospolitej, wrzesień 1939 – lipiec 1941 (2006), Wysiedlenia, wypędzenia i ucieczki 1939–1945. Atlas ziem Polski (2009), od 2020 roku członek Zespołu Wystawy Stałej w Muzeum Getta Warszawskiego.